Grosz do grosza… czyli ile zaoszczędzisz analizując paragony?
Niedawno rzucił mi się w oczy komentarz blogerki zajmującej się oszczędzaniem. Zapytana o paragony odpowiedziała, że ona paragonów nie analizuje pod kątem zakupów tylko kontrolowania wydatków. Szczęka mi opadła, bo dla mnie analiza tego, co się znalazło na owym paragonie pozwoliła wydawać dużo mniej na artykułach spożywczych. Co więcej: zdać sobie sprawę z tego gdzie i na co uciekają moje pieniądze.
Tego nie róbcie!
Jasne, że raz zaoszczędzone 6 zł to niedużo i nie ma sensu sobie zawracać głowy taką kwotą. Taką też opinię usłyszałam w wypowiedzi owej blogerki. Nie będę kryć, że poczułam się bardzo rozczarowana, bo jej zbieranie paragonów służące wyłącznie temu by sprawdzić czy mieszczę się w cotygodniowych widełkach było dla mnie bez sensu. Równie dobrze mogłam sobie szacować w głowie w jakiej kwocie mam się zmieścić i nie przekraczać jej na zakupach. Ot cała filozofia.
Słyszałam o przypadku, gdzie te 6 zł zaoszczędzone po dłuższym czasie pozwoliło rodzinie sfinansować wakacje. I tej rodziny nie było stać na to by oszczędzać większe kwoty.
Na moim przykładzie…
Pamiętam jak postanowiliśmy z moim Mężem, że zaczniemy zbierać paragony (i planować budżet). On skrupulatnie wpisywał je w tabelki w excelu i później razem patrzyliśmy na zdumiewające kwoty. Ustaliliśmy gdzie można przyciąć, gdzie zaoszczędzić i w którym miejscu wydatki są zwyczajnym szaleństwem.
Wszystko fajnie tylko mnie irytowało to odnotowywanie kwot. Miałam w miarę regularne wydatki, ucięłam wszystko co było zbędne a kwoty, które wydawaliśmy były dla mnie za duże. Aż któregoś wieczoru postanowiłam przeanalizować paragony. Tak, było to nienormalne – nie przeczę, ale to, co ujrzałam było jak kubeł zimnej wody.
- Oranżadka, colca, woda? – Jasne, czemu nie? To tylko 80 zł miesięcznie.
- Pomidorki koktajlowe w miejsce zwykłych pomidorów? – aj tam, aj tam, kolejne 20 zł. To wciąż niedużo.
- Zioła dla królika, które zamiast przysmakiem stały się częścią codziennej diety? – 40 zł (przy czym na siano, które tą podstawą ma być wydawałam zaledwie złotych 20…)
To już nie są kwoty rzędu 6 zł tygodniowo!!!
Obcięcie wymienionych wyżej kwot nawet o połowę daje miesięcznie 70 zł dodatkowych środków, które zwyczajnie można przeznaczyć na coś innego. A nawet nie przeznaczać tylko odłożyć. Takich produktów było więcej! Duże porcje serów, które się marnowały niezjedzone dawały nam kolejne 20 złotych. Większe słoiki sosów to wydatek rzędu kolejnych 10 złotych a do tego niepotrzebnie przejadaliśmy się większymi porcjami.
I żeby było jasne: nie uważam, że na jedzeniu należy oszczędzać.
Wręcz przeciwnie – kupuję bardzo dużo owoców i warzyw (tych nawet więcej), regularnie jadamy świeże ryby i nie mamy problemu by wydać na jedzenie więcej pieniędzy. Ale to dlatego, że zauważyliśmy na jakie zbędne produkty te pieniądze wyciekają. Ja wiem, że bardziej się opłaca kupić duży kefir, duży jogurt czy duży słoik. Tylko co to za oszczędność skoro go nie przejadamy???
ANALIZUJ PARAGONY
Nie jest to zajęcie, które wykonuję codziennie. Ba, nawet nie robię tego co tydzień. Raz na kwartał zbieram paragony z miesiąca i uzupełniam swoje tabelki. Sprawdzam wtedy czy zmieniły nam się nawyki żywieniowe i na co wydajemy więcej – czy znowu gdzieś nie uciekają nam jakieś spore sumy. Takie przyjrzenie się wydatkom zmotywowało nas do zdrowego odżywiania. Odstawienia napojów gazowanych i zrezygnowania z jedzenia na mieście.
Taka analiza, uzupełnianie słupków, tego co na ile wydaliśmy pozwoliła nam jeszcze skuteczniej przeanalizować nasze zakupy i robić je z głową. Wiem, że na zakupy można wydać i po 300-400 złotych tygodniowo. A wiem, że można też 150 złotych. Wszystko zależy od nas – od tego jak wykorzystamy wiedzę płynącą z analizy paragonu. Dlatego nie tyle zbierajcie co analizujcie paragony.
A kto jeszcze nie widział zapraszam do naszego plannera posiłków. O tym czemu on służy pisałam TUTAJ, a do pobrania jest TU.