Związek a podział obowiązków – czyli jak to wygląda u mnie?
Mam wspaniały związek. Mam to szczęście, że trafiłam na cudownego, mądrego, pracowitego, pełnego zrozumienia i cierpliwości człowieka, który okazał się być fantastycznym Mężem. Chociaż z drugiej strony może to ja jestem na tyle sprytna, że dobrze go sobie wybrałam ;)? To tak pół żartem, pół serio, ale w naszym związku obowiązuje podział, który wytworzył się dość naturalnie. Myślę, że wynika to z tego, że od początku naszej relacji bardzo dużo ze sobą rozmawiamy – i to na każdy temat. Jak się dzielimy obowiązkami?
Związek partnerski czy jednak związek stereotypowy?
Partnerstwo i stereotyp. W kwestiach, które są dla obu stron nieprzyjemne albo nudne dzielimy się po połowie. Pranie, prasowanie, zmywanie czy zmiana pościeli – nie ma mowy, by któreś z nas wzięło to na siebie, skoro za tym nie przepadamy. Bo w sumie czemu? W naszych domach rodzice zupełnie różnie dzielili się obowiązkami. W moim domu okna zawsze myła Mama – u rodziców Męża był to Tata.
Są sprawy, w których jedno z nas jest lepsze albo zna się na czymś lepiej. Lub po prostu uwielbia to robić. I tu wychodzi dość stereotypowo, bo mój Mąż jest odpowiedzialny za cały sprzęt elektroniczny, wybór nowego telefonu, auto, nawet techniczny aspekt tej strony :D Nie wynika to z tego, że sobie technicznie nie radzę, ale z tego, że mnie te tematy nudzą. Po co miałabym tracić na nie czas? Zamiast zainteresować się, który telefon jest lepszy, jakie ma parametry czy zadbać o przegląd techniczny auta wolę zająć się nowym przepisem. Bo lubię gotować a mój Mąż dość standardowo woli jeść:D Co nie oznacza, że tego nie umie. Wspominałam już o tym we wpisie o zasadach (o tutaj) – jeśli nie chce jeść tego, co przygotowałam to sam sobie robi posiłek. Umie, gotuje dość smacznie i wiem, że nie umrze z głodu.
Podróżniczy freak.
To właśnie ja :D Uwielbiam planować nasze podróże i w naszym związku to ja jestem odpowiedzialna za planowanie, hotele, miejsca do zwiedzenia, całą logistykę dojazdu i poruszania się po mieście. I co tam, że parę razy się zgubiliśmy :P Uwielbiam to i mój Mąż mi na to w pełni pozwala. Tak jak ja jemu wybierać gry planszowe i restauracje, nietypowe miejsca na randki i wyjścia. Każde z nas czerpie ze swoich „koników” radość i nie przeszkadza w tym tej drugiej osobie.
I na odwrót.
Znam związki, w których to mężczyzna sprząta cały dom i gotuje a żona skupia się na pracy i rozwoju zawodowym. I oboje są bardzo szczęśliwi, czują się spełnieni i nie potrzebują zmian w tym układzie. Jeśli mam być szczera to bardziej mój Mąż jest człowiekiem, który musi mieć posprzątane i jeśli określi jakiś dzień na porządki (a jest nim najczęściej sobota, o czym pisałam tutaj) to choćby się waliło i paliło – tego dnia sprzątamy. Czasami to denerwuje, ale też jestem mu wdzięczna, że nas mobilizuje do takiego działania.
Są obszary, które muszą być wspólne. Związek to wspólnota.
Tym obszarem od zawsze były to finanse, a teraz doszło nam jeszcze dziecko.
Finanse, bo przecież oboje zarabiamy, a nawet gdyby jedno z nas nie zarabiało to wciąż to drugie ma prawo wiedzieć jak wygląda budżet, na co wydajemy, na co nie i najważniejsze: jaki mamy plan finansowy? Bo chyba nie może być tak, że jedna osoba oszczędza a druga w tym czasie szaleje i kupuje sobie nowe ciuchy. Albo jedziemy na tym samym wózku albo nam się pomieszało i chyba związku nie tworzymy. Związek to wspólna droga.
Słyszałam wiele o przemocy finansowej. O tym, że kobieta odpuszcza zainteresowanie finansami, bo się na tym nie zna i lepiej jak to zrobi mąż. Tylko czy to jest rozsądne? Jasne, nie można zakładać, że człowiek z którym budujemy życie chce nas oszukać, ale w życiu naprawdę różnie się układa. Co się stanie na wypadek śmierci tej drugiej osoby? Będziesz wiedziała gdzie są oszczędności, ile ich jest czy ile ich miesięcznie potrzeba na wszystkie wydatki?
Jasne, oboje z Mężem mamy pulę na swoje własne wydatki i nic drugiej osobie do tego na co je wydaje, ale budżet planujemy wspólnie, tak samo oszczędności. Wzajemnie motywujemy się by pilnować widełek wydatków a jak trzeba zacisnąć pasa, bo pofolgowaliśmy to razem go zaciskamy. Nie wyobrażam sobie życia na zasadzie: ja ogarniam dom a mąż pilnuje pieniędzy. Mamy jedno miejsce w którym odnotowujemy wydatki, jedno w którym je planujemy.
Świetna metoda, polecam!
Wiem, że to metoda z której korzystają też inne znajome nam małżeństwa. Kiedyś każde z nas miało swoją pulę na spożywkę i płaciliśmy raz jedno, raz drugie. Ale tego nie dało się równo przypilnować i zaczynało się takie trochę targowanie: ja zapłaciłem więcej za zakupy to Ty opłacisz telefony, itd. Dlatego założyliśmy sobie wspólne konto jedzeniowe na którym ląduje miesięczna pula wydatków na spożywkę. Każde z nas płaci z niego za zakupy. Czy jest to bułka na mieście, czy wyjście na piwo, czy pieluchy dla Oli (to też mamy wliczone) płacimy z jednego konta. Mamy ustalony limit 1000 zł zakupy + 150 zł pieluchy i tych granic się trzymamy. Cały nasz budżet opisuję w tym wpisie.
Wtedy też łatwo wyliczyć ile nam zostało do końca miesiąca i po prostu ostrożniej zaplanować zakupy w następnym tygodniu.
Związek czy dziecko?
Wiem, że niektórych to zaszokuje, ale wiecie jak niewiele jest czynności, które może wykonać ojciec dziecka? Właściwie to mi do głowy przychodzi tylko jedna: karmienie i to piersią, bo nie ma powodu, by butelki chłop nie ogarnął :D U nas od pierwszego dnia było po równo (no z wyjątkiem tej piersi). I tak jest do dziś. Jasne, że jak mój Mąż jest w pracy 8-9 godzin to nie mamy szans tego wyrównać po pracy, więc automatycznie spędza z dzieckiem mniej czasu. Ale nie ma czynności, której by nie zrobił. Bawi, wykąpie, zmieni pieluchę, przebierze i zajmie się jak zostanie z Olą sam. I żeby było jasne: on mi nie „pomaga” przy dziecku.
Zajęcie się swoim dzieckiem to nie jest „pomoc”. To jest normalny obowiązek, jesteśmy rodzicami po równo, mówienie, że ma pomóc jest w ogóle brakiem zrozumienia dla roli rodzica. Ojciec nie pomaga, on wychowuje tak samo jak Mama.
A tak na poważnie: widzę po otoczeniu, że bardzo dużo kobiet ogranicza działania mężczyzn przy dziecku, bo one zrobią to „lepiej”. Szybciej, sprawniej, z większą dawką miłości – no po prostu tak jak (ich zdaniem) trzeba. Tymczasem zmiana bodziaka czy pampersa przez mamę nie różni się niczym niż zmiana przez tatę.
Ale żeby tak się podzielić, to trzeba to robić od pierwszego dnia. Żaden mężczyzna (przynajmniej z tych których znam) nie krzyknie: „Ja wykąpię sam! Daj mi! Ja też chcę!” – raczej będzie czekać na Twój znak, że potrzebujesz pomocy, bo ta rola jest dla niego tak samo nowa jak dla Ciebie. Potrzebuje czasu by się w niej odnaleźć, ale czasu ze wskazówkami.
Rozmowa a związek
Rozmowa, wspólne omawianie obowiązków, planów, finansów czy zajmowania się dzieckiem to podstawa. Ale obie osoby muszą być otwarte i gotowy na zmiany. Jeśli jedna strona nie chce to choćby druga tupała i krzyczała nie wpłynie na tą drugą. Ale tak chyba powinno być w miłości:
nie ma wygranych i przegranych. Jeśli jedna osoba wygrywa, to przegrywa cały związek.